Ostatnie dni upłynęły zdecydowanie pod znakiem wrzosów.
Mam takie miejsce, niewielką polankę gdzie od zawsze zbieram wrzosy i robię bukiety.
Te wrzosy zebraliśmy razem z Mężuniem - od dawna nie byliśmy razem na spacerze, bo zwykle ktoś po prostu zostawał z Zosią:)
A propos Zośki - w sobotę wypowiedziała swoje pierwsze w życiu zdanie....uwaga....
"Dzik jest dziki" :))))
Niedaleko pada jabłko od jabłoni :)
Muszę też z przerażeniem stwierdzić, że rozpoznaje też w lesie dzięcioła :) I to wcale nie bębnienie tylko głos.
A po spacerze powstał bukiet. Wazon, do którego włożyłam wrzosy otuliłam kawałkiem lnianej tkaniny. Po środku drugi wianek w kolorach wrzosu.

Kilka gałązek wrzosowych w przezroczystych butelkach.
A tutaj wianek wrzosowy, który uwiłam któregoś późnego wieczoru, gdy wszyscy już spali :)
Uwielbiam ten moment - cisza i spokój :)
Mój ukochany środek lokomocji i towarzysz wszelkich wypraw :)
Rower ma jednak jedną wadę....nie da się szybko zrobić zdjęcia gdy się właśnie nim pomyka...i tu właśnie na tym zdjęciu poniżej musicie same wyobrazić sobie lisa. Zaręczam, że był - przemknął szybciutko przez tą drogę :))
Ja miałam wybór: albo wszystkie kości całe albo zdjęcie rudzielca.
Kości mam w całości :)
Na koniec wygrzebałam zdjęcie sprzed kilku ładnych lat.
Bukiet zrobiony u schyłku września. Pamiętam ten spacer jak dziś. Zdaje się, że minęła chwila a to już 5 lat...