czwartek, 10 września 2015

Tilda w liski i wrześniowe klimaty





Zaczął się mój ulubiony czas w roku :)
Wrzesień październik , zapach wilgotnej ziemi, poranne mgły, fioletowe astry i wrzosy, sadzenie wiosennych cebul, gromadzenie zapasów do zimowej ptasiej stołówki, ogniska - zapach gryzącego dymu i pieczonych ziemniaków, dzięcioły wyjadające żołędzie w swoich kuźniach, wiecznie drące się sójki...
Zapachy, magiczne barwy tworzą klimat najpiękniejszej pory roku :)


Na początek nowa tilda w jesiennych wzorach.
Rudości, liski i musztardowy szal :)




Upalne, duszne lato nie zachęcało nas do leśnych spacerów.
Za to teraz odrabiamy straty i zwiedzamy na nowo naszą okolicę.
Sprawdzamy stan zwierza w zaroślach i na polach, ptactwa na łąkach a Zosia namiętnie opiekuje się najważniejszym zwierzęciem - ślimakiem, każdym napotkanym.... :)

Wyglądamy też jeży, bo w ubiegłym roku spotykałyśmy ich całkiem sporo.








Właśnie, nie wiem jak to się stało ale w końcu mam prawdziwego kompana w moich wyprawach :)
Ciekawa wszystkiego, zachwycona wszelkim stworzeniem, które może zobaczyć nie tylko w książce ale na własne oczy.
Robimy coraz dłuższe wspólne leśne dystanse i świetnie się podczas nich dogadujemy.
Ja mam słuchacza a Zosia przyrodę na żywo.
 

Jak to się mówi, taka sytuacja  ;) :


 - Mamo, zobacz tu jest krowa. Ja wiem, ze to krowa a nie byk bo ma dynie, widzisz?!
- Dynię?!...aaaaaaa - wymię :) Tak, jak ma dynie , to zdecydowanie jest krowa a nie byk.




<3 br="">





Tak się zastanawiam....jaka ze mnie gospodyni, jeśli widząc z kuchennego okna lisa polującego na łące, bardziej się martwię o to czy będzie się jeszcze u nas pojawiał i będę mogła obserwować go częściej niż o moje kury, łażące w swoim podwórku całkiem niedaleko..... :P


Zostawię to bez komentarza.... :P










poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Morskie klimaty znad Bałtyku




Dzień dobry po małej przerwie wakacyjnej :)

Ci, którzy zerkają czasem na moją stronę na FB  widzieli już pewnie naszego mistrza lenistwa - koteła w całej okazałości.



 Tak właśnie mniej więcej wyglądały nasze wakacje ;)

Oprócz wylegiwania się zdążyliśmy też odwiedzić piękny Bałtyk, który chyba po raz pierwszy przyjął nas upalną pogodą.
 No dobrze, nie marudzę drugi raz w życiu, z tym że ostatni jakieś 18! lat temu.







Teraz czas jednak zabrać się do pracy :)
A tej jest trochę, bo prawie wszystkie szyciowe nadwyżki znalazły swoich właścicieli  i kuferek lalkami prawie świeci pustką.

Na szczęście dziś odebrałam paczkę z nowymi, świeżutkimi tkaninami!







Koronę w morskim stylu uszyłam już jakiś czas temu.
Powędrowała do Małego Marynarza na jego pierwsze urodziny.




 








Na koniec mała podwórkowa migawka.
Jeszcze zanim nastała susza absolutna, która nie oszczędziła niestety kilku roślin.

Czekam na deszcz jak na zbawienie, bo ścielący się w połowie sierpnia  się dywan z liści to nie jest zbyt optymistyczny widok.








piątek, 10 lipca 2015

Pastelowe wakacje


Rozpoczęły się wakacje. Pierwsze takie prawdziwe, bo po całym roku przedszkolaka.
Trudno w to uwierzyć, ale to maleństwo (tak, tak) , które zadawałoby się dopiero co nauczyło się mówić, od września idzie do zerówki!! :)
Doskonale pamiętam swój pierwszy dzień w zerówce i nijak nie może mi się w głowie pomieścić, że Zosia rozpoczyna swoja przygodę ze szkołą.
Co prawda rok wcześniej niż dzieciaki kiedyś ale fakt jest faktem :)

Ok, dość tych sentymentów matczynych :)

Po kilku dniach upałów z radością i wyczekiwaniem powitałam deszcz i chłodniejsze powietrze.
No nic nie poradzę na to, że upały robią ze mnie stworzenie kompletnie pozbawione życia.

Za to chłód zachęca do działania. Zwłaszcza do szycia.
Zośkę za to do chodzenia po lesie i zbierania ślimaków :)


Albo to targania lelek po lesie :)





No i przede wszystkim do czytania.
Na tapecie u nas bardzo wakacyjna pozycja - Dzieci z Bullerbyn.
Mała tak jak ja kiedyś jest zachwycona tą książką i przygodami sześciorga przyjaciół ze Szwecji.
Czytacie ją swoim dzieciakom? Ja bez niej nie wyobrażam sobie dzieciństwa.





Lalki chyba lubię szyć najbardziej. Różne cudaki zdarza mi się uszyć ale lalki są dla mnie trochę magiczne.
Nigdy nie wiem jaki będzie efekt końcowy, nigdy nie robię projektu i nigdy lalka nie jest taka jaka miała być w początkowych założeniach ;)
Uwielbiam ten proces powstawania, dobierania materiałów, kolorów, dodatków. Chociaż bywa, że szlag mnie trafia przy wypychaniu cieniutkich rąk i nóg, gdy niespodziewanie pod sam koniec uszkodzi się materiał albo jakieś inne nieszczęście się przyplącze.

Ale gdy już ciało lalki jest gotowe zaczyna się ta magia :)
Dlatego praktycznie nigdy nie robię takich samych lalek, każda różni się od poprzedniej nawet gdy szyję na zamówienie  a wzorem jest lalka, która już powstała.




















Laleczki dostępne w moim butiku na DaWanda KLIK.



Na koniec piękna lawenda naszego ogródka :)


Udanego weekendu :)




Obserwatorzy